Drugi dzień oznacza festiwal w pełni. W tym dniu zadziało się dużo ważnych i ciekawych rzeczy. Część na scenie, inne w naszych głowach oglądając to, co się dzieje na scenie.
Impy z Warszawy rozpoczęły swym występem drugi dzień festiwalu. Śmiało można pokusić się o stwierdzenie, iż był to najbardziej kontrowersyjny spektakl tegorocznego Wiosła. „Fiasko”, bo taki tytuł nosił ów spektakl, został stworzony na podstawie gry RPG. Miejscem akcji było laboratorium, w którym rozgrywała się zacięta rywalizacja pomiędzy sekcją 8 a 11. I właśnie w sekcji 11 rozpoczęła się najbardziej kontrowersyjna scena, przedstawiająca salę laboratoryjną a w niej eksperymenty na dzieciach, które, delikatnie rzecz ujmując, były eliminowane, jeśli nie spełniały oczekiwań wybitnego i szalonego profesora. Profesora w brawurowy, acz bardzo niepokojący, sposób zagrał Jacek. Cała scena, w której dużą rolę odegrał również pomocnik profesora (w tej roli Juliusz Roszczyk), w pewnym momencie mogła przekroczyć, granice wrażliwości niektórych widzów. Godne podziwu jest to, że Impy takich scen się nie boją. Robią to, co chcą, nie zważając (wyjątkowo nie zważając) na konwenanse. Dodatkowo po raz kolejny zobaczyłam w ich wykonaniu fabułę, którą ubóstwiam, z charakterystycznymi dla nich geekowskimi wstawkami, bardzo emocjonalnie zagranymi scenami i wspaniale rozegranymi postaciami (grali kilka na raz). Impy jak nikt inny potrafią mnie wciągnąć w swój absurdalny świat!
Jako druga na scenie zaprezentowała się grupa Siedem razy Jeden z Zielonej Góry, która przedstawiła swój autorski spektakl „Shaker”. Cała historia rozpocząć się miała od jakiegoś wstrząsającego zdarzenia. Tym razem padło na wybuch gazu. Główną postacią całej historii był Mariusz, który po całym traumatycznym wydarzeniu musiał brać udział w psychoterapii. Dodatkowo chętnie pomagała mu sąsiadka, która okazała się być sprawczynią wybuchu. W międzyczasie pojawiała się postać robotnika, który w wyniku wybuch stracił rękę. Grupa zagrała z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru i szybkimi, elokwentnym ripostami. Podoba mi się również fakt, że coraz częściej skupiają się na historii oraz relacjach między postaciami, aniżeli na żartach.
Po przerwie, na scenie pojawił się przedstawiciel solo impro, czyli Paweł Kukla. Zagrał spektakl „Fastryga” i rozpoczęło go słowo „Serio”. Po raz kolejny zaskoczona była tym, co mózg Pawła Kukli potrafi stworzyć. Scenki, które w jego wykonaniu, mogliśmy zobaczyć nie tylko były zabawne, ale i komentowały również aktualne sprawy, jak na przykład przymus płatności za reklamówki foliowe czy kłótnie Buffona z sędzią w niedawnym meczu Juventusu Turyn z Realem Madryt. Najwięcej emocji, wzruszeń i sentymentu wywołała najdłuższa scena spektaklu, czyli dziecięca liga piłkarska, która rozgrywała się na podwórku. Pojawiło się wszystko – Gruby na bramce, ustalenie kto gra w jakiej drużynie (w tym wypadku Real kontra Juventus), granie do momentu, aż mama zawoła na obiad i rozpoczynanie przez drużynę, której zawodnik ma „gałę”. Całość oczywiście komentowana przez jedynego w swoim rodzaju Tomasza Hajto. Za ten powrót do dzieciństwa wybaczyć możemy Pawłowi zamordowanie Mózga ze słynnej kreskówki o białych myszkach. Jedno jest pewnie, bardzo dobrze czuje się sam ze sobą na scenie. Widziałam jego spektakl po raz drugi. Tym razem zaskoczona byłam tym, jak mocno potrafiłam się utożsamić z historiami, przez niego stworzonymi, i jak bardzo jeden człowiek potrafi mnie wciągnąć w swój świat. Szacunek!
Jako ostatnia na dużej scenie zaprezentowała się krakowska grupa AD HOC, która zaprezentowała krótkie formy. Dodatkowym smaczkiem był fakt, iż były to ich autorskie formaty. To, czym Ad Hoci zaskakują co roku to rosnący profesjonalizm ich występów i dbałość o najmniejsze detale typu światła, muzyka, stroje, dynamiczne wejście na scenę. To wszystko sprawia, że prócz doskonałej zabawy podczas oglądania gier w ich wykonaniu (w których są niewątpliwie mistrzami) możemy oglądać przede wszystkimi doskonale przygotowane show.
Następnie przenieśliśmy się do Klubu Festiwalowego, gdzie na małej scenie zobaczyliśmy krótkie, 7-minutowe spektakle grup, które inspirowały się opisem Jabłoni i Grusz, małego miasteczka stworzonego za pośrednictwem Facebooka. Najbardziej wbił mi się w pamięć duet, Gosi Tremiszweskiej i Kuby Śliwińskiego, którzy odegrali kochanków piszących do siebie listy. Postać Gosi była stateczna, natomiast Kuba musiał odbyć trudną podróż po krzesłach z głębi publiczności, aby dostać się do swojej ukochanej. Drugą formacją, która zapadła mi w pamięć było trio mimów, z charakterystycznym dla tych artystów makijażem, o dosyć niepokojącej nazwie Nieślubne Dzieci Herzoga. Pełni emocji, zakończyliśmy drugi dzień festiwalu, z niecierpliwością oczekując na finał!
Relacjonowała: Ania Kłosowska