Sobota stała pod znakiem nauki, bowiem większość improwizatorów ulepszała swoje umiejętności na różnego rodzaju warsztatach. Miejsca były zajęte co do jednego, co świadczy jedynie o tym, że sztuka improwizacji w Polsce rozwija się i staje się coraz lepsza. Improwizacja ewoluuje, nie jest już tylko sposobem rozbawiania publiki. To potężne narzędzie sceniczne, które uderza również w nieco wolniejsze tony.
Drugi dzień festiwalu rozpoczęły dwie grupy warszawskie: Pip Show oraz Hurt Luster. Członkami grupy o najbardziej intrygującej nazwie w świecie impro są Paweł Najgebauer oraz Piotr Sikora. Zagrali spektakl w stylu slow comedy, w którym to relacje między partnerami stanowią podstawę całego spektaklu. Historia, którą zaproponował nam duet, rozpoczęła się w fabryce ołówków, w której to Maciek usilnie próbował zaprosić gdzieś Kasię, ale tylko dlatego, że ją lubi (nie żeby coś więcej). Kasia w końcu wyraża zgodę na wspólną kawę, potem na wspólny wyjazd, aż wreszcie orientuję się, że musi powiedzieć swojej matce, że nie będzie jej na święta. Spektakl podzielony był na dwie części, a raczej dwa miejsca, w których akcja się toczyła: wspomniana już fabryka ołówków oraz kawiarnia, w której Kasia przeprowadziła trudną telefoniczną rozmowę z matką. Zdecydowanie druga część zaintrygowała mnie znacznie bardziej. Pokochałam wręcz postać matki nieradzącej sobie z telefonem komórkowym. Jako że był to duet, panowie mieli bardzo trudne zadanie, utrudniając je sobie jeszcze bardziej, wymieniając się postaciami. Warto zobaczyć tę sztukę w ich wykonaniu!
Pip Show ma intrygującą nazwę formacji, natomiast Hurt Luster (czyli Ola Markowska, Marta Iwaszkiewicz, oraz Joanna Pawluśkiewicz) miał zdecydowanie najciekawszą nazwę spektaklu. Mianowicie brzmiała ona PSITODURSZLAK. Spektakl zbudowany był z kilku historii, do których powracano: architekta, któremu zabrakło centymetrów; koleżanek, które zasadniczo się nie lubią, ale znoszą się, pijąc razem; studentki, która prześladowała swojego wykładowcę wraz ze swoją wyjątkowością, oraz matkę, która niepostrzeżenie dorabia sobie klucze do mieszkania córki.
Przykro mi drogie grupy impro z całej polski, ale Hurt Luster oficjalnie został moją ulubioną grupą. Wszystko, co pojawiło się na scenie, było nie dość, że zabawne to jeszcze niekiedy napawające refleksją. To nie była jakaś głupia komedyjka. To naprawdę był zabawny i w inteligentny sposób zagrany spektakl. Polecam, bo ja do tej pory jestem oczarowana.
I stało się. Na scenę wkroczyła coroczna gwiazda festiwalu, grupa, która zawsze zaskakuje. Nawet tym razem zamiast jednego rollupu na scenie pojawiły się aż dwa! Chodzi oczywiście o krakowską grupę Ad Hoc, która na tegorocznym festiwalu przedstawiła format „Głosy w głowie”. Format widziałam po raz pierwszy, a wyglądał, dosłownie tak jak brzmiał. Podczas spektaklu poznawaliśmy myśli, wewnętrzne dialogi, kilku bohaterów. Zobaczyliśmy historię nauczycielki, nad którą znęca się 4b, ale 1b bardzo lubi, fana ogrodnictwa, którego nikt nie docenia, dopóki nie zaczyna hodować trawki, a także Janka, którego współlokator bawił swoimi coraz to nowszymi pomysłami na życie.
Format był bardzo fajnie skonstruowany. Z offu pytania naszym bohaterom zadawał w bardzo zręczny sposób Michał, dodatkowo pomiędzy poszczególnymi scenami przygaszane było światło i puszczana ukochana przez wszystkich piosenka Raindrops keep falling on my head. Krakowska grupa być może zaskakuje formatem co roku, jednak nie zaskakuje nigdy niezwykle wysokim poziomem, a także fantastycznym poczuciem humoru, brawo!
Po przerwie rozpoczął się format, na który wszyscy czekali, ponieważ był nowością. Do tej pory młode grupy impro brały udział w Improigrzyskach. Ich formuła nieco się zmieniała, raz można było pokazać tylko gry, w zeszłym roku była dowolność formatu. W tym roku postawiono na Impro Sporty, czyli zmagania grup w krótkich formach. Całość obserwowana była bacznie przez trzech sędziów głównych, którzy kolejno oceniają w kategoriach: technika impro (Katarzyna Chmara), Storytelling (Małgorzata Różalska) oraz rozrywka (Michał Ociepa). Każdy z nich mógł przyznać od 1 do 5 punktów za daną scenkę. Istotną rzeczą było każdorazowe wybuczenie sędziów gdy się o nich wspominało. Dodatkowo sędzia boczny pod postacią Janka Malinowskiego mógł przyznać żółtą lub czerwoną kartkę za faul. Faul w tym wypadku to np. suchy żart, nieprzestrzeganie zasad gry, itp. Całość prowadzona i przygotowana została przez Michała Mącznika. W rywalizacji wzięły udział 4 drużyny: No i Fajnie z Trójmiasta, Pierwsza B z Krakowa, Improgliceryna z Piotrkowa Trybunalskieg, oraz Łomatko z Bydgoszczy. Jak to w każdym meczu bywa, zmagania drużyn podzielone zostały rundy: scenki 1-minutowe, 2-minutowe, 2,5-minutowe i 3-minutowe.
Publiczność bardzo żywo reagowała podczas całego spektaklu. W pewnym momencie miałam wrażenie wręcz, że wymknęło się to minimalnie spod kontroli. Sam format wbrew pozorom jest dosyć trudny. Trzeba bowiem zawrzeć w każdej scenie poszczególne elementy typu platforma, odpowiednie prowadzenie historii, dodatkowo zadbać, by scenka była ciekawa, a czas na to wszystko był ograniczony. Sędziowie byli bezlitośni i bardzo surowo oceniali występy uczestników, którzy nie poddawali się i dzielnie walczyli do samego końca. Mimo, że trzymałam kciuki za każdą drużynę, moimi faworytami bardzo szybko stała się grupa Pierwsza B z Krakowa, która zresztą ostatecznie wygrała ex aquo z grupą No i Fajnie. Format jako nowość wzbudził szerokie dyskusje w kuluarach. Uważam, że powinien jak najbardziej mieć swoją drugą edycję, lecz być może niegłupim pomysłem byłby mecz pomiędzy doświadczonymi grupami, których jedynki na kartach sędziego już za bardzo się nie ruszają. Gratulacje dla każdej z grup, ponieważ sama siedząc na publiczności, widziałam, że ich zadanie do łatwych nie należało.
Ostatnim punktem drugiego dnia festiwalu były solówki z Termosem, które jak sama nazwa wskazuje, były solowymi występami improwizatorów. Z wyzwaniem zmierzyli się: Tomasz Marcinko z Improkracji, Alan Pakosz z Grupy Ad Hoc, Wojciech Tremiszewski, oraz Przemysław „Sasza” Żejmo (Siedem razy Jeden). Każdy z występujących na swój sposób stworzył 15-minutowy solowy występ. Osobiście najbardziej podobał mi się format przedstawiony przez Tomasza Marcinko, który zagrał wraz z pluszowym misiem historię zdrady, terapii i powrotu do normalnych relacji. Powiem szczerze, że aby zagrać dramatyczną scenę z pluszowym misiem, trzeba być mistrzem świata!
Drugim formatem, przy którym bardzo dobrze się bawiłam, była konferencja prasowa, na której Przemysław Żejmo wcielał się w rolę polityka odpowiadającego na pytania niekoniecznie z polityką związane np. „-Jeśli krówka robi mu, a kaczka robi kwa, to jak robi lis?
– lis nie robi, bo go zwolnili”
Na solowych występach właśnie zakończył się drugi dzień festiwalu.
Relacjonowała: Anna Kłosowska