Sobotni dzień Improfestu otworzyła krakowsko-trójmiejska grupa Bez Wyjścia, która dzień wcześniej zaskoczyła nas ciekawym, imprezowym obrazkiem podczas Koncertu Otwarcia. Ponownie głównym (i jedynym) elementem scenografii była czarna kanapa, która symbolizować miała miejsce, w którym rozgrywać się będzie akcja spektaklu. Założeniem formatu jest to, że improwizatorzy nie mogą opuścić sceny, a cała historia nie może przenieść się w inną przestrzeń. Tym razem historia rozgrywała się w kawiarni, w której z niewiadomych przyczyn nie był obecny barman, a improwizatorzy sami musieli się obsłużyć. Mocną stroną formatu jest to, że rozmowy rozgrywane pomiędzy postaciami są bardzo naturalne. To zwyczajne konwersacje, które tak naprawdę każdy z nas mógłby przeprowadzić, dlatego tak łatwo nam było utożsamić się z postaciami. Drugim elementem jest umiejętne budowanie napięcia i emocji. Po pierwszych rozmowach na temat adopcji psa, czy zerwania z dziewczyną, dochodzimy do punktu zapalnego, który skłóca naszych bohaterów, ale ważne jest to, że nie jest to konflikt sztucznie wywołany. Improwizatorzy bardzo umiejętnie dokładają cegiełki do końcowej kulminacji. Improfestowy występ nie był aż tak dramatyczny jak te, które mogłam zobaczyć w przeszłości, ale był równie wciągający i emocjonujący. Polecam kompletnie inną twarz impro. Trochę poważniejszą, ale bardzo prawdziwą!
Kolejni na scenie pojawili się weterani festiwalu, czyli grupa Improkracja, która wystąpiła z formatem “Improkracja pierze Twoje brudy”. Tym razem to publiczność wypisywała swoje sekrety, które stawały się później inspiracją dla improwizatorów. Format był strzałem w dziesiątkę, bowiem każdy wyczekiwał swojego sekretu, przez co nie trudno było utrzymać skupienie u widza! W pamięci utkwiły mi dwa sekrety “Manipuluję swoją dziewczyną dla jej dobra” i “Odwożę swoją dziewczynę wcześniej do domu, a potem sam jadę do fast foodu, żeby zapłacić mniej”. Improkracja jak zwykle nie zawiodła. Byli szybcy i energiczni, bardzo dobrze, bawili się ze sobą na scenie. Mateusz Płocha świetnie odnalazł się w roli kota rodem z filmów gangsterskich, a do historii przejdzie układ taneczny całej grupy i piosenka Tomasza Marcinko, pytającego “Kto Ci ukradł marzenia?”.
Jako ostatnia przed przerwą, na scenie pojawiła się grupa Impro Atak z Łodzi, która przedstawiła improwizowany musical. Na wstępie chciałabym od razu stwierdzić jak wielki postęp zrobili odkąd widziałam ich po raz ostatni, dwa lata temu w Bydgoszczy. Wtedy miałam mieszane uczucia, dziś jestem nimi zachwycona! Zarówno sceny mówione, piosenki i choreografia, były dopracowane w najmniejszym stopniu. Improwizatorzy słuchali się wajemnie, zwracali uwagę na siebie i co najważniejsze wspierali każdą podjętą decyzję. Historia złotnika Macieja, który miał toksyczną matkę planującą zabójstwo swojej synowej brzmi jak fantastyczny temat na musical, a artyści wykorzystali go w stu procentach!
Po przerwie na scenę wkroczyło trio z Krakowa, Grupa Ludzi (Michał Iwanicki, Ola Próchniewicz, Krzysztof Kasparek), którzy postanowili zagrać na wielkiej scenie Harolda. Zaczęli od bardzo energicznego wejścia do piosenki Johna Lennona “Power to the people”, a także od razu bardzo sympatycznej interakcji z publicznością (niektóre grupy powinny się od nich uczyć). Ich inspiracją stało się ulubione słowo jednego z widzów czyli “Październik”. Po raz pierwszy udało mi się zobaczyć na wielkiej scenie otwarcie zwane Inwokacją, które niejako przywołuje Boga danego obiektu, przechodząc przez 4 fazy. Brzmi to dość skomplikowanie, jednak na scenie wygląda zjawiskowo, zwłaszcza, że każda faza to również inna intencja i emocja. Od spokojnego “Widzę…” kończąc niemal krzycząc “Jam jest!”. Wiem, że grupa bardzo ciężko pracowała nad tym formatem i to widać w sposobie gry. Nie było przestojów, wszystko szło bardzo płynnie, doskonale wiedzieli co, kiedy, z jaką intensywnością powinno pojawić się na scenie. Świetnie oglądało się zręczne nawiązania do popkultury, życia studenckiego itp. Dzięki temu można było utożsamić się z przedstawionymi historiami, Jako typowa “jesieniara” bardzo urzekła mnie historia z zabijaniem radości poprzez kocyk i herbatę! Bardzo udany występ!
Po raz pierwszy na Improfeście zobaczyliśmy Koncert Duetów w ciemno. Improwizatorzy z różnych grup dobrani w losowy sposób mieli zagrać ze sobą sceny. Zobaczyliśmy duety Julisza Roszczyka (Impy) i Asi Jóskowiak (Improkracja) w pełnej erotyzmu scenie w salonie tatuażu. Janek Malinowski (Ad Hoc) i Jakub Suchecki ( L es Duet) zagrali bardzo komediową scenę o toksycznym życiu studenckim, w której jeden ze współlokatorów przygotowuje się na rozmowę o pracę by się usamodzielnić. Następnie otrzymaliśmy nieco wolniejsze i bardziej emocjonalne impro w wykonaniu Katarzyny Chmary (Impro Atak!) i Natalii Cyran (Irga). Scena opowiadała o spotkaniu po latach matki oraz jej córki, która oddana została przez nią do klasztoru. Córka wraca, by skonfrontować się z matką i zapytać, dlaczego to zrobiła. Karolina Norkiewicz (Klub Komediowy) i Wojciech Tremiszewski stworzyli scenkę, która potoczyła się w kompletnie niespodziewanym przeze mnie kierunku! Zaczęto od rozmów o życiu i testamencie, a skończono na Termosie stojącym na rękach i Karolinie przeskakującą przez niego! Czyste szaleństwo!
Na koniec zostawiłam dwie moje ulubione sceny. Krzysztof Kasparek (Grupa Ludzi) i Karol Kopiec (Hofesinka) zagrali ojca i syna terroryzowanych przez matkę. Ojciec odkrywa w sobie moc Tai Chi. Bardzo podobało mi się stopniowanie emocji i energii na scenie. Zaczęło się stosunkowo spokojnie, od zwykłej rozmowy ojca i syna a skończyło na walce rodem z Dragon Balla. Uwielbiam, gdy sceny idą w totalnie nieprzewidywalnym kierunku!
Jako ostatnio na scenę wkroczył Jakub Śliwiński (Bez Wyjścia) i Katy Berry (Baby Wants Candy). Ich inspiracją stały się przedmioty (między innymi kalendarz). Scena była krótką, intensywną i bardzo erotyczną (z naciskiem na bardzo) podróż po inspirację z domieszką musicalu. Podobała mi się chemia w tym duecie, widać, było, że znaleźli wspólny język zaraz na początku. Linia fabularna nie była w tym wypadku aż tak istotna. Na nich po prostu znakomicie się patrzyło!
Pomysł duetami w ciemno był bardzo udany. Ciekawie oglądało się reakcje improwizatorów, gdy dowiadywali się z kim mają zagrać, dodatkowo wymagało to wielkiej odwagi, ponieważ, nie każdy styl gry nam odpowiada, a tutaj chcąc nie chcąc, grający musieli się dostosować do siebie nawzajem, co często kończyło się zjawiskowo i niespotykanie!
Relacjonowała: Anna Kłosowska