Ósma edycja Międzynarodowego Festiwalu Improwizacji Scenicznej Improfest to trzy wieczory występów improwizowanych na głównej scenie wspaniałego Klubu Studio – miejsca mieszczącego sześciuset-osobową widownię, oferującego profesjonalne warunki techniczne. Już drugi rok z rzędu fachowe nagłośnienie i oświetlenie doskonale współgrały z fachowo przygotowanym festiwalem. Umieszczenie w line-upie grup nieoczywistych, młodych, które na głównej scenie debiutowały, było odważnym posunięciem ze strony organizatorów. Nowością na scenie głównej festiwalu były także występy solistów z Polski. Do tej pory podziwialiśmy tę sztukę w wykonaniu Irlandczyka Neila Currana.
Choć ImproFest zaczął się już w środę, to na jego oficjalną część przyszło nam czekać aż do piątku. W piątek zaczęły się spektakle w Klubie Studio i tak jak rok temu, zaczęło się od Koncertu Otwarcia.
Koncert Otwarcia jest świetną wizytówką, ale też zapowiedzią tego, co czeka nas w ciągu kolejnych dwóch dni. Każda z ekip zaproszonych na festiwal miała do dyspozycji po 10 minut na -zaprezentowanie się. Choć 10 minut to bardzo mało czasu, niektóre grupy potrafiły się udanie zaprezentować. Arnold Improv zaprezentował krótki set oparty na formacie J.T.S. Brown, którego za wiele do tej pory nie można było w Polsce zobaczyć. Hulaj po warszawsku kombinował z przejściami między scenami używając rozstawionych na scenie instrumentów muzycznych. Dwójka solistów, Rafał Kaczmarski i Paweł Kukla zagrali swoje spektakle jednocześnie, biorąc jedną sugestię i przeskakując między jedną historią a drugą. Koncert Otwarcia zakończył występ Grupy AD HOC i ich wymyślonego na poczekaniu formatu Wszyscy Mówią. Każda grupa wchodząc na scenę potrafiła przekazać swoje spojrzenie na impro, co zachęcało do zobaczenia ich w dłuższych wejściach.
Po przerwie na scenie przyszedł czas na prezentacje grup. Jako pierwsza pojawiła się grupa z Warszawy, czyli Damy na Pany. Zagrali spektakl Wielka Interpretacja, w którym inspiracją do spektaklu są przygotowane wcześniej obrazy przeróżnych malarzy a losowo wybierane przez osoby z publiczności. Zaczynali sceny od „odtworzenia” obrazu i dopytania publiczność o jedną rzecz odnośnie jego. Dzięki takiemu podejściu improwizatorzy mieli całkowitą dowolność w sferze kreowania scen. Improwizatorzy mają zbliżone poczucie humoru i to przekłada się na zawartość humorystycznych wstawek w spektaklach. Obecność muzyki zawsze jest mile widzianym dodatkiem i Damy na Pany doskonale o tym wiedzą. A obecność muzyka w składzie kusi wplataniem w spektakle piosenek, więc i te się pojawiły. Spektakl był dynamiczny, zabawny, a przede wszystkim dobrze zagrany aktorsko.
Ostatnią grupą na głównej scenie tego dnia była również grupa z Warszawy – Arnold Improv. Zagrali oni Strumień Świadomości. Arnold jest liczną grupą, więc wybór takiego spektaklu był słuszny, by każdy miał możliwość zaprezentowania się przed krakowską publicznością. Pojawiło się dużo scen grupowych, co niekoniecznie jest oczywiste w tym formacie. Nawet w zbiorówkach improwizatorzy byli uważni, słuchali się i nie wchodzili sobie w słowo. Postawili na emocjonalne podejście do scen, przez co tempo było spokojne i same sceny dłuższe. Zamiast produkowania jednej sceny po drugiej skupiali się na trwającej scenie i dawali jej czas wybrzmieć. Scena syna na randce, ciągle poprawianego przez ojca trwała niemal równe 5 minut, co w odniesieniu do 35-minutowego spektaklu jest dużym procentem. Arnold zachwycił widzów swoją swobodą, a improwizatorów umiejętnym wykorzystaniem przeróżnych technik i zachowań scenicznych.
Po spektaklach na dużej scenie znalazło się jeszcze miejsce dla młodych grup by pokazać się przed festiwalową publicznością. Podczas piątkowego wieczoru Nocnych Improwizacji zaprezentowały się: Grupa Ludzi (Kraków), Bez Wahania (Warszawa), L et S DUET (Gdańsk), No i Fajnie – Teatr Impro (Gdańsk), Krystiofons (Wrocław) i Nie Oczekuj (Gdańsk).
Drugi dzień festiwalu w krakowskim Klubie Studio rozpoczął się od występu wrocławskiej irgi. Zagrali oni format Tymczasem a publiczność jako miejsce akcji wybrała im organizm. W samym spektaklu widzowie mogli podziwiać co się dzieje w poszczególnych organach, a także konflikt na linii mózg-jama ustna. Spektakl zakończył się piosenką finałową podsumowującą większość wątków. Irga wykazała odwagę biorąc organizm jako sugestię do spektaklu. Istniało poważne zagrożenie, że zamkną się w określonych narządach i nie będzie żadnych interakcji. Na szczęście udało się temu zapobiec. Zwykle w Tymczasem jeden improwizator gra jedną postać. Ma to na celu pomóc publiczności w zrozumieniu a improwizatorom w tworzeniu fabuły. Niemal wszyscy improwizatorzy grali przynajmniej dwie postaci, czy w tym przypadku, narządy. Mimo takiej mnogości postaci spektakl nie był zawiły. Spotkał się on z aprobatą publiczności, która nawet po zakończeniu dalej krzyczała „Organizm”.
Druga na scenie pojawiła się grupa Innymi Słowy z Lublina. Zostali poproszeni przez organizatorów o zagranie krótkich form i tak też uczynili. Zagrali kilka dobrze znanych gier impro, ale nie zabrakło też kilku ciekawostek. Pierwszą z nich była krótka rozgrzewka publiczności, która była całkowitym odwróceniem idei rozgrzewek. To był typowy smaczek dla improwizatorów, ale publiczności niezwiązanej bliżej z improwizacją również się spodobało. Oprócz Oskarowej roli czy gry Słowo-klucz zagrali również pięć scen trwających dokładnie do jednej sugestii. Innymi Słowy lubią nieco dłużej pocelebrować gry i pobawić się ich zasadami. Bardzo sprawnie wybierali sugestie. Zamiast pytać o nie całą salę, wybierali kilka osób, od których brali sugestię. To pozwoliło na zminimalizowanie przestojów pomiędzy grami, które swoją drogą również były polem do zabawnych interakcji pomiędzy lublinianami a publicznością. Można mieć pewien niedosyt małą ilością zaprezentowanych gier, ale w 40 minut ciężko jest pokazać cały przekrój różnych krótkich form.
Ten Thousand Million Love Stories to pierwszy z duetów gości zagranicznych, w którym za inspirację do swojego spektaklu wzięli prawdziwe historie miłosne. Historia osoby, która przejechała 800km autostopem na randkę i druga, wręczenie dziewczynie wszystkich balonów będących w sali studniówkowej. Te sugestie Heather i Jules połączyli w jedną historię. Technicznie był to bardzo dobry spektakl. Mimo, że improwizatorów było tylko dwóch, każde z nich grało po kilka postaci i w żadnym momencie nie było problemu z ich rozróżnieniem. Szczególnie dobrze podczas spektaklu bawił się Jules. Wymyślenie imienia dla głównej postaci męskiej (Lublin Łukasz Lublin z Lublina) i późniejsze tego powtarzanie było niemal niemożliwe bez lekkiego zagotowania się na scenie. Jules upodobał sobie również sterowanie reakcjami publiczności. Heather z kolei w pełni akceptowała wszystkie żarciki i osadzała je w scenicznej rzeczywistości. Heather i Jules pokazali jak w dobry sposób grać smaczkami danego kraju bez przesadzania i popadania w autoparodię.
Po przerwie na scenę zawitał Hulaj po warszawsku, a na potrzeby tego występu, po krakowsku. Jako inspirację do swoich spektakli biorą miejsce w mieście, w którym grają. W Krakowie otrzymali Zakrzówek, czyli zalaną kopalnię. Hulaj zachwyca przede wszystkim nieograniczaniem się jeśli chodzi o scenę. Dużą część spektaklu spędzili grając wśród publiczności. Przejścia między różnymi wątkami były błyskawiczne i wyłapywane w lot przez improwizatorów. Czasem jednak taka szybkość montażu scen mogła być zbyt szybka dla publiczności i zastanawianie się, do którego wątku należy dana scena odbierało radość z podziwiania spektaklu.
Ostatnią grupą tego dnia był duet nauczycieli prowadzących warsztaty na ImproFeście. David Razowsky i Jonathan Pitts do tej pory nie grali razem ze sobą, ale nie przeszkodziło im to w stworzeniu spektaklu. Mają oni dość odmienne spojrzenie na improwizacje. O ile Jonathan zazwyczaj jest tym spokojniejszym, wspierającym improwizatorem, to David brnie na przekór wszystkiemu, co do tej pory w improwizacji dane nam było poznać. Zaczynanie od konfliktu czy częste negacje w żaden sposób nie przeszkadzały w tworzeniu spójnych scen. Jonathan akceptował każdy „blok” Davida jako ofertę. To pokazało, że nie ma takiego bloku, którego nie można obejść i włączyć do scenki.
Tak jak dnia poprzedniego, w sobotę również miały miejsce Nocne Improwizacje. Tego wieczoru zaprezentowały się następujące grupy: TRZY SŁOWA impro (Bydgoszcz), Piano Impro Szał (Warszawa), Hercklekoty (Warszawa), Improton (Wrocław), Pro Forma (Gdańsk) i Teatr improwizacji Pan Wigwam (Warszawa).
Ostatni dzień festiwalu upłynął pod znakiem solowych improwizacji i dziesiątych urodzin Grupy AD HOC.
W pierwszej części wieczoru pokazali się: Rafał Kaczmarski, Paweł Kukla i Wojciech Tremiszewski. Improwizatorzy zaczynali w dużym stopniu wspólnie swoją przygodę z solo impro, ale widać, że każdy z nich w stopniu znaczącym różni się od siebie. Parafrazując Jill Bernanard – bardzo doświadczoną solistkę – najlepszą rzeczą w solowej improwizacji jest fakt, że jest to impro, które najbardziej Cię zachwyca i inspiruje. W mojej opinii – właśnie to zobaczyliśmy na scenie.
Rafał Kaczmarski pokazał impro osadzone w realistycznej przestrzeni, z naciskiem na storytelling i relacje między ludźmi, sprawnie bawiąc się muzyką. Impro Rafała jest na wysokim poziomie fabularnym. Buduje historie mądre, sprawne, emocjonalne i zaskakujące. Zauważam u niego także coraz większą lekkość i śmiałość w zabawie z muzyką. Widać, że jara go to coraz bardziej i chce się w tym kierunku rozwijać. Scena robienia pizzy do akompaniamentu nieocenionego Karola Bulskiego była komediową wisienką na torcie. W historii zabrakło mi nieco polotu i głębszego sensu. Mam wrażenie, że wydźwięk i morał był zbyt dosadny.
Paweł Kukla przedstawił nam świat baśniowy, pełen abstrakcji i zabawy czasem. Nie po raz pierwszy zachwycił mnie ilością pomysłów, które ma w głowie i sposobem ich serwowania. Umiejętność wcielania się w kilku bohaterów, doskonała zabawa przestrzenią fizyczną i wymiarami czasowymi to cechy, które wyróżniają go spośród innych improwizatorów. W swoich opowieściach często zabiera nas w klimat małomiasteczkowości, tajemnicy i legend. Rzecz, która przeszkadza mi czasem w jego impro to chaos, który odbiera mi skupienie i możliwość podążania za historią do końca.
Wojciech Tremiszewski zaserwował swoisty eksperyment artystyczny wypełniony podwodnymi podróżami, ogrywanymi doskonałą pantomimą. Mam wrażenie, że Wojtek zagrał już tyle występów i formatów w swoim życiu, że „zwykłe impro” go nie jara. Za każdym razem szuka czegoś zaskakującego i dziwnego. Mogliśmy podziwiać aktorstwo, pantomimę i story telling na wysokim poziomie. Do głowy przychodzi mi jeden znak zapytania. Czasami Termos wchodzi w tak „głębokie rejony”, że czasami się wyłączam i gubię w fabule. Tak było i tym razem, pod sam koniec. Z drugiej strony, pierwszy raz na festiwalowej scenie zostało zaprezentowane otwarte zakończenie. Była to ciekawa odmiana, gdyż niemal zawsze improwizatorzy dążą do zamknięcia wszystkich, jeśli nie większości wątków.
Drugą częścią wieczoru były urodziny Grupy AD HOC, wyreżyserowane przez Izę Kałę i Grzegorza Dolniaka. Była to swoistego rodzaju gala utrzymana w klimacie królewskim (w której królami i królową byli oczywiście solenizanci). Występowały na niej grupy z głównej sceny festiwalowej oraz gościnnie: W Gorącej Wodzie Kompani (dziesięciominutowa reaktywacja, tak bardzo w ich stylu!), Klancyk i Improkracja. Przez cały wieczór przewijały się filmiki nagrywane przez znajomych i przyjaciół grupy, którzy mieli przyjemność kiedyś z nimi zagrać. Artyści zwierzali się, że wciąż liczą na zaproszenie ze strony AD HOCów do bycia członkami ich grupy. Widzieliśmy też 10-minutowe występy samych grup. Podziwialiśmy miksy wszystkich improwizatorów mierzących się z krótkimi formami. Tu, jedyne elementy, które w mojej opinii mogły zostać wykonane lepiej, to shoty i konferencja. Do konferencji wzięto niezbyt dobrą sugestię, a w shotach wprowadzoną zbyt wolną energię, którą improwizatorom ciężko było przełamać. Niezwykle urzekły mnie także zdjęcia i filmiki z dziesięciu lat działalności AD HOC-ów. Widać było, że każdy szczegół wieczoru dopracowany jest do perfekcji. Wieczór przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Wydaje mi się, że każda grupa marzy o takich urodzinach. Kto jak kto, ale Grupa AD HOC sobie na nie zasłużyła.
Improfest bez wątpienia jest największym festiwalem improwizacji scenicznej w Polsce i stałym punktem spotkań dla wszystkich improwizatorów. Wyróżnia go największa publiczność, największe miejsce, największa oferta warsztatowa, ale przede wszystkim – doskonała organizacja. Zapisy i aplikacje zawsze pojawiają się dużo wcześniej, a responsywność i serdeczność organizatorów utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. Odbył się w listopadzie – po październikowym Improdromie – Festiwalu Teatrów Impro w Bydgoszczy, Festiwalu Trójmiejskich Improwizatorów Podaj Pagaj i Dolnośląskim Festiwalu Teatru Improwizacji DOLi. Często improwizatorzy cierpią na przemęczenie i brak pieniędzy po tak dużej dawce wiedzy i zabawy, ale na szczęście po Improfeście czeka ich prawie pięciomiesięczna przerwa, bo przerwa aż do Festiwalu Impro Podaj Wiosło, który odbywa się w kwietniu. Na pewno jest to także festiwal coraz bardziej widoczny na mapie świata. W ciągu ostatnich trzech lat odwiedziły go grupy i nauczyciele m.in. ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Słowenii czy Austrii. Organizatorzy co roku mocno zawyżają sobie poprzeczkę, jeśli chodzi o poziom festiwalu. Nic tylko czekać na kolejny listopad.
Relacjonowali: Tadeusz Jaśkiewicz, Emilia Szydłowska