ImproFest 2017 – dzień trzeci

ImproFest 2017 – dzień trzeci

Trzeci dzień festiwalu. Bliżej końca niż początku. To wcale nie znaczy, że nadeszło zmęczenie. Wręcz przeciwnie.

Po ogromnej dawce emocji i śmiechu, jakie dostarczyły nam dwa pierwsze dni festiwalu, ostatni rozpoczął się z przytupem i to jakim. Na scenę wkroczyła warszawska grupa Klancyk, która jako jedna z pierwszych w Polsce zaczęła improwizować. I co tu ukrywać, pokazali to. Przedstawili format „Tymczasem gdzieś indziej”, który był całkowicie rymowany, a fabuła prowadzona była przez narratora (w tej roli Maciej Buchwald). Na scenie towarzyszył im muzyk, Paweł Szamburski, który stworzył wyjątkowy klimat grając na klarnecie. Zobaczyliśmy historię zwykłego szarego urzędnika, który w nocy przeobrażał się w seryjnego mordercę, a całemu złu winny był paralizator, który otrzymał w młodości od ojca. Muzyka, historia, rymy, wyraziste postacie, dygresje (np. historia powstania paralizatora), oraz fantastyczna praca ciałem (taniec symbolizujący Polskę!). To wszystko sprawiło, iż moim zdaniem był to najlepszy występ na całym festiwalu. Choć minął już tydzień, pamiętam doskonale każdy element występu. Zresztą moją opinię podzieliła krakowska publiczność, która zgotowała grupie owację na stojąco! Klancyk stworzył magię!

Następnie na scenę wkroczyła również doświadczona i jedna z najlepszych polskich grup, Improkracja z Wrocławia. Przedstawili niezbyt łatwy format „Before and after”, który przedstawiał momenty przed i po danym wydarzeniu. W tym wypadku był to pogrzeb. Improkracja po raz kolejny pokazała wysoki poziom. Byłam pełna podziwu, że nie pogubili się wśród chronologii oraz postaci. Dodatkowe gratulacje za muzyczną scenę w przedszkolu i zaśpiewania Czesława Niemena w swoim stylu. Tło natomiast tworzył Artur Jóskowiak grający na pianinie. Idealny finał spektaklu!

Jako trzecia na scenie pokazała się trójmiejsko-bydgoska formacja, czyli 7 kobiet w różnym wieku. Ich piątkowy występ zachwycił mnie tak bardzo, że byłam ciekawa, co przedstawią w pełnowymiarowym formacie. Dodatkowo do składu dołączyła Karolina Rucińska oraz Wiolka Walaszczyk. Ich niedzielny występ był inny, jeśli chodzi o klimat. Było w nim dużo szaleństwa, zabawy, nieco chaosu, ale okiełznanego. Moim ulubionym momentem był śpiew Karoliny, która dała z siebie wszystko. Olała fakt, iż nie jest diwą operową i zaczęła się po prostu bawić. Natomiast Wiolka Walaszczyk wprowadzała prawdziwie komediowe wstawki. Została nawet garbatym Patrykiem, który okazał się najbardziej pożądaną partią na scenie.

Bardzo czekałam na finałowy występ The Boys, czyli Susan Messing oraz Rachel Mason. Wiele o nich słyszałam, a piątkowa 10-minutowa zajawka jeszcze bardziej pobudziła mój apetyt. Zaprezentowały się w tym samym formacie, który przedstawiły piątek, czyli serii krótkich scenek. Dziewczyny były pełne energii. Jak na dłoni było widać ich warsztat oraz doświadczenie sceniczne. Od razu się wyczuwały i doskonale bawiły w scenach przez siebie kreowanych. Końcowa scena opowiadająca o odrzuconej miłości według mnie była najlepsza a piosenka, która pokazała również ich talent muzyczny, tylko podwyższyła jej wartość. Nie każdemu, moim zdaniem, przypadłby do gustu ten spektakl. Jest to poczucie humoru nieco ostrzejsze, niż to, co widujemy zwykle na polskiej scenie.

Amerykański duet zakończył trzydniowy festiwal, który w tym roku sam sobie postawił poprzeczkę niezwykle wysoko. Poziom tego, co zobaczyłam, zarówno od strony artystycznej, jak i organizacyjnej przerósł moje najśmielsze oczekiwania. ImproFest co roku udowadnia, że to właśnie on jest największym festiwalem improwizacji w Polsce. Skoro w tym roku mieliśmy do czynienia z takimi gośćmi i z taką logistyką, to cóż zobaczymy w przyszłym roku? Warto czekać!

Relacjonowała: Ania Kłosowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.