Festiwal Improwizacji JO! – relacja

Festiwal Improwizacji JO! – relacja

Pierwsza edycja Jo Festiwal odbyła się w samym sercu toruńskiego rynku: Dworze Artusa, który swym urokiem, tajemnicą i historią zachwycał nas przez dwa dni.
Zacznę od podziękowań, toruński Jo Festiwal, był świetnie zorganizowaną imprezą, gratuluję każdemu, kto przyczynił się do powstania tej wspaniałej inicjatywy! Począwszy od kwestii czysto organizacyjnych, poprzez warsztaty, oraz after i before, wszystko było wyśmienicie podane! Brawo!

Jednak najważniejszą kwestią byli oczywiście goście festiwalu, a program był bardzo mocny. Szczególnie ciekawa byłam mikserów, które pod opiekę wzięli Gosia Różalska oraz Kuba Śliwiński i im poświecę osobny akapit.Pierwszy dzień rozpoczął się od impro sportów, w których wzięły udział dwie drużyny ze zmiksowanych składów: bydgoskiej grupy Wymywammy oraz gospodarzy festiwalu grupy Teraz. Trzech, wybuczanych koniecznie, sędziów (Małgorzata Różalska, Michał Próchniewicz, Ola Maczel) odpowiedzialnych za poszczególne elementy, nazwijmy to, prawidłowej improwizacji, oceniało scenki, punktując je od 1 do 5. Szczerze powiedziawszy, nie jestem szczególną fanką tego formatu, aczkolwiek atmosfera zarówno ta panująca na scenie, jak i wśród publiczności, była znacznie lepsza niż ta, którą zobaczyłam podczas tego samego formatu na Podaj Wiośle. Być może duża zasługa w znakomitym i energicznym prowadzeniu (w tej roli Alan Pakosz) oraz „gniazdowego” niczym nieustępującego tym, których znamy z piłkarskich stadionów (w tej roli Rafał Kaczmarski). I improwizatorzy bardziej bawili się całą konwencją, nie przejmując się zupełnie punktacją i (według mnie) o to w całych impro sportach chodzi.

Jako drugi na scenie pojawił się jedyny solista wśród występujących, Paweł Kukla ze spektaklem o tajemniczo brzmiącym tytule Fantastik Combo. Opowieść Pawła rozgrywała się w świecie snów, w którym to główny bohater przemierzał alternatywną rzeczywistość prowadzony przez tajemnicze postacie. Paweł poprowadził akcję,tak że moja ciekawość wzrastała z każdą sekundą. Historia była zaskakująca, zabawna, refleksyjna. Końcówka natomiast przypominała zakończenie dobrego thrilleru. Podczas spektaklu zaczęłam zastanawiać się czemu ostatnimi czasy, tak rzadko spotykam motywy fantastyczne na scenie impro? Czy to m.in. nie dlatego zajęliśmy się tą dziedziną, aby tworzyć własne światy, przekraczać granicę wyobraźni, zrobić coś, czego w normalnym życiu nie spotkamy? Paweł pokazał, że nawet w świecie iluzji można stworzyć postać, z którą się utożsamiamy i której kibicujemy. Poza tym wreszcie dostałam jakąś opowieść, coś, co było mnie w stanie wciągnąć i zaciekawić. Dodatkowo świat snu został tak pięknie namalowany, że oczami wyobraźni zobaczyłam każde drzewo i każdy kamień. Był to zdecydowanie mój ulubiony występ podczas tegorocznego festiwalu!

Gdy na scenę wkroczyła trójmiejska grupa W Trzech Osobach, już wiedziałam, że będę dobrze się bawić. Kacper, Kuba i Wojtek są gwarancją sukcesu. Nie spodziewałam się, aż takiej petardy! To było fantastyczne, płakałam ze śmiechu podobnie jak cała widownia („Adres Afganistanu?” „Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? To jest wózek mojego wujka…”). Panowie byli dynamiczni, kreatywni, przezabawni, śmiali się sami z siebie i po prostu bardzo dobrze bawili (już o genialnym klamrowym zakończeniu nie wspominając). Ogarniali scenę całkowicie, nie czułam ani na chwilę spadku energii, popuszczali wodzę fantazji tak bardzo, że sami chyba byli zaskoczeni efektem, który wymusił na nich bisa. Można tu opisywać fabułę, historię, tworzenie postaci, ale to i tak nie odda tej atmosfery, którą zaserwowało nam to trio! Tylko pozazdrościć takiej swobody na scenie!

Niedziela również rozpoczęła się od występu tria, tym razem warszawskiej formacji Impy. I już na wstępie powiem, że zaraz po Pawle Kukli był to mój drugi ulubiony występ tego festiwalu. Oba formaty łączyła opowieść, historia i bohaterowie, których losy nas obchodzą. Impy przeniosły nas do Wenecji. Poznaliśmy historię Eleonory, której wpływowy ojciec miał zaakceptować ślub z jej ukochanym. Nie wiedział jednak, że narzeczonym córki okazał się członek wrogiego rodu. Ponownie otrzymałam wszystko, czego miłośniczka opowieści może oczekiwać: miłość, zdradę, załamanie, akcję, wspaniałe postacie, wspólną śmierć kochanków i lekkie smaczki z historii filmu. I wreszcie moją ukochaną scenę oczekiwania na podjęcie decyzji do końca bicia dzwonów. To jest ten moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że na scenie znajdują się odpowiednie osoby, które potrafią przyspieszyć i zwolnić, kiedy historia tego potrzebuje. Bardzo podobał mi się proces tworzenia świata wspólnie z publicznością oraz inspiracja wierszem w scenie wstrząsu. To wszystko złożyło się na porywającą opowieść, która sprawiła, że zarówno mi, jak i publiczności zależało na całej fabule, zależało na bohaterach zupełnie jak na dobrym filmie. Apel: więcej Impów na każdym festiwalu!

W trzech osobach wystąpiła również krakowska grupa AD HOC z Krakowa (tym razem bez rollupów), która jako motyw przewodni wybrała sobie stół, stół, stół, stół… Panowie (Alan Pakosz, Michał Próchniewicz, oraz Janek Malinowski) pokazali serię krótkich scenek, z których można było wyciągnąć niekiedy bardzo ciekawe życiowe sentencje np. „Czyściec, to pociąg z Warszawy do Torunia”. Tu czas na refleksje.

Dwaj Panowie z Wrocławia (Artur Jóskowiak, Mateusz Płocha) pokazali to, w czym specjalizują się najbardziej, czyli slow impro. Bardzo podobał mi się wywód na temat samotności i jedzenia Mateusza, a także wspaniała scena rozpaczy, w której wcielał się w rolę Sabiny. Za dużo było jednak motywów wymiotnych, których w pewnym momencie miałam już dosyć.

Jako ostatni wystąpiła międzynarodowa formacja Ohana, w skład której weszli Gosia, Alan, Flavien i Jochem. Ponownie wykorzystany został temat snu, a nawet koszmarów sennych. Zobaczyliśmy zatem wszystkie znane nam motywy, latanie, bieganie w zwolnionym tempie, lunatykowanie, a dla niektórych prysznic. Przedstawiono nam serię krótkich scen, które w bardzo płynny sposób się przeplatały, jak to w snach bywa. Cała czwórka przede wszystkim bardzo dobrze się ze sobą czuła na scenie, doskonale się bawili i bez mrugnięcia okiem akceptowali każdy, nawet najbardziej abstrakcyjny pomysł! Podobała mi się ich kreatywność i radość wspólnego tworzenia.

Teraz kilka słów o mikserach, czyli mieszanych składach, które przedstawiały format wybrany przez lidera ( w tym wypadku Gosia Różalska, oraz Kuba Śliwiński). Oba występy różniły się od siebie znacząco. Z jednej strony mieliśmy grupę Kuby, która miała pełną dowolność w sposobie gry, jednak gdy coś zgrzytało lider siedzący zaraz obok grupy, wspomagał ją. Z drugiej strony mieliśmy format Gosi o nazwie Lotos. Grupa podzielona była na 3-osobowe składy, w których to stworzyć miała 3 odrębne historie, jednak reszta zależała już tylko od grających, nie byli wspomagani przez swoją liderkę z offu, która postawiła na ich pełną samodzielność sceniczną. Każdy z tych formatów miał swoje plusy i minusy. Z jednej strony bardzo podobał mi się format Gosi, w którym ważną rolę odgrywała fabuła przedstawiona w trzech aktach, oraz to, że na samym początku w rolę inspiracji wcieliła się muzyka. Z drugiej, fakt, że w każdej grupie była jedna kobieta pokazał, jak dominujący potrafią być panowie na scenie. Niestety rola kobiet w tych scenkach była mocno zaniżona, panowie wiedli prym, niekiedy sprawiając wrażenie, jakby pań kompletnie nie dostrzegali (tak było w przypadku scenki o prezesie firmy, oraz scence plemiennej, gdzie jedyna kobieta stała się tylko tłem ugniatającym ziemię), lub przydzielali im z góry wyznaczone przez siebie role, nie dając im możliwości samodzielnego stworzenia postaci ( jak w historii rozgrywającej się na statku, w której kobiecie przydzielono rolę reproduktora). Wielkie wrażenie zrobiły na mnie słowa Bebe z Grupy GIT już po występach, która powiedziała, że „kobieta ma siłę i powinna jej używać na scenie”, co zresztą sama pokazała, biorąc udział w mikserze Kuby, gdzie moim zdaniem, wraz z Ulą Jurkiewicz z grupy Wigry 3 (i Kubą oczywiście), były najmocniejszym ogniwem całego występu.

Bardzo się cieszę, że po raz pierwszy udało mi się zobaczyć na żywo miksery. Dodam tylko, że improwizatorzy na temat formatów, które będą przedstawiać, dowiadywali się na godzinę przed występem, więc wielki szacunek dla wszystkich, którzy wzięli udział w tym projekcie. Miksery są wspaniałym doświadczeniem, występuje się bowiem z ludźmi, których niekiedy widzi się po raz pierwszy na życiu, w formacie, który do ostatniej chwili jest tajemnicą. Do tego wspomaganym jest się przez najbardziej doświadczonych improwizatorów, zatem warto w tej przygodzie wziąć udział.

Podsumowując, uważam festiwal Jo za ogromny sukces, pod każdym możliwym względem. Bawiłam się cudownie, toruński Dwór Artusa robi ogromne wrażenie, line-up był bardzo mocny i z wielkim żalem opuszczałam Toruń, w którym się zakochałam! Odkryłam jak bardzo według mnie opowieści, górują nad krótkimi scenkami, oraz dostrzegłam, może nie problem, ale tematykę godną zastanowienia: rolę kobiety w świecie impro. Na warsztatach nauczyłam się jak tworzyć fantastyczne postacie inspirując się muzyką, oraz w jaki sposób stworzyć bliskie relacje z partnerem scenicznym. I oczywiście doskonale bawiłam się podczas występów. Z czystym sercem polecam kolejny świetny festiwal impro na mapie Polski! JO!

Relacjonowała: Anna Kłosowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.